Nowa eskalacja konfliktu USA - Korea Płn (na razie werbalna) zmusza do zadania takiego pytania.

Odrzucając brednie kolportowane przez presstytutki typu CNN, NYT czy ich polskich odpowiedników (z GW i GaPolem na czele) należy zastanowić się kto i jakie korzyści czerpie z rozdmuchiwania obecnego kryzysu. USA mają już w sumie to czego chcieli, okupacja Korei Płd, tak pod względem militarnym jak i finansowym jest już od lat faktem. System THAAD, za który zresztą płacą południowi Koreańczycy nie jest w skierowany przeciwko ich ziomkom z Północy bo to w sumie mała rybka i USA doskonale wiedzą, że Kim nigdy nie napadnie na jakikolwiek inny kraj. Północnokoreański program nuklearny ma charakter zdecydowanie defensywny. To możliwość odstraszania i odwetu w przypadku amerykańskiego ataku jest celem programu nuklearnego KLD.

Amerykańska obecność w tamtym pkt świata ma tak z grubsza dwa cele - pierwszy to rozlokowanie sił zbrojnych jak najbliżej Chin i Rosji i pretekstem jest tutaj obrona azjatyckich "sojuszników" przed "nieobliczalnym" Kimem.

Drugim celem, z którym nawet nie krył się Trump podczas swojej ostatniej wizyty w Azji to sprzedaż amerykańskiej broni. Powiedział mniej więcej coś takiego - "będziecie tym bardziej bezpieczni im więcej kupicie od nas broni". Ten numer został już wielokrotnie ćwiczony, także w stosunku do Polski. Korea Płn. nie wyrzuca ciężkich pieniędzy na program nuklearny dlatego, że chce rozwalić świat. Tak mogą twierdzić jedynie medialni przestępcy z CNN, NYT i GW z GaPolem. Kim nie chce po prostu skończyć jak Husain i Kadaffi. Trudno mu się dziwić, każdy chce pożyć a USA nie mają żadnego mandatu by decydować co kto ma w swojej zbrojowni.

Kryzys koreański jest także w pewnym sensie na rękę Chinom i Rosji, które w tej sytuacji mogą ugrać swoje. Z pewnością trochę pomogli w zbrojeniach nuklearnych Korei Płn (choć największe zasługi ma Pakistan) a już na pewno nie przeszkadzali. Tylko, że wpływ tych państw na Kima jest tak wielki, że nie muszą nawet organizować jakichś szczególnych środków obrony. To USA mają ponoć (?) pełne gacie. Werbalne wybryki Trumpa, rodem z przedszkolnej piaskownicy, można w sumie skwitować wzruszeniem ramion. Tym bardziej, że nawet amerykańscy generałowie mówią otwarcie o tym, że mają prawo odmówić wykonania rozkazu (Trumpa) jeśli "zagrażałby bezpieczeństwu narodowemu".

Trump został już pozbawiony wpływu na politykę zagraniczną, wykolegowany przez Kongres a teraz chcą mu zabrać jeszcze walizeczkę z atomowymi guzikami... Wychodzi więc na to, że Trump odgrywa jedynie swoją rolę napisaną przez Deep State. W każdym razie jedno jest pewne - amerykański prezydent nie kontroluje armii, CIA a nawet własnego Departamentu Stanu. Trumpowi przydzielono rolę komiwojażera amerykańskiego kompleksu militarno-przemysłowego. To tylko trochę większej rangi przedstawiciel handlowy wspomnianego lobby niż np. nasz minister wojny.

To amerykański przemysł zbrojeniowy i ci, którzy nim zarządzają są żywotnie zainteresowani w rozpętywaniu nowych wojen, najlepiej takich bez końca (np. Afganistan) a przynajmniej stwarzania stanu permanentnego zagrożenia. Wtedy najłatwiej doić podatnika amerykańskiego, japońskiego, polskiego itd. Na szali jest jeszcze jednak coś innego - autorytet USA w świecie (jeśli jeszcze można mówić o jakimś "autorytecie"...)

Po porażce w Syrii i wypchnięciu z Bliskiego Wschodu, rozgrzebanym konflikcie wywołanym przez USA na Ukrainie wiarygodność Amerykanów sięgnęła już dna. Kolejna wizerunkowa porażka z Koreą niewiele zmieni ale gorzej już być chyba nie może. To nasuwa wniosek, że USA nie rządzą Amerykanie.

Kto więc rządzi USA? Czy przypadkiem nie ci sami co Polską? A dla ułatwienia dodam, że to raczej nie Putin. On co prawda jest kreowany przez mainstreamową presstytucję i skorumpowanych polityków na "cara świata", który za 100 000$ wybiera sobie prezydenta USA ale ja osobiście w to nie wierzę :)

Kto wie czy nie istnieje jeszcze trzecia opcja? Może być przecież tak, że Kim jest częścią planu i bierze udział w tej ustawce? Przestraszona Japonia wyda przecież więcej pieniędzy na amerykański złom niż spokojna Japonia.

Ale to tylko takie moje dywagacje...