W tej krótkiej notce nie mam zamiaru udowadniać czy obalać jakiekolwiek mity. Niech tam każdy wierzy w co chce i lubi.

Chciałbym jednak skupić się nad samym mechanizmem i potrzebą uprawiania bałwochwalstwa i idolatrii.

Kult Piłsudskiego i sanacji jest tutaj doskonałym punktem wyjścia. Celuje w nim zwłaszcza obecny obóz rządzący. To nic, że istnieje wiele dokumentów podważających ten mit ale to nie ma większego znaczenia. Władza, zwłaszcza słaba potrzebuje mitu założycielskiego, do którego może się odwołać i legitymizować swoje działania.

Podobnie próbował robić obóz zwany dziś "totalną opozycją". Oni postawili swego czasu na Lecha Wałęsę, który jako "najbardziej rozpoznawalny na świecie Polak" (zaraz po papieżu Wojtyle oczywiście) "obalił komunę". Stąd stanie murem przy Lechu (Bolku?), gremialne uczestnictwo w obchodach urodzin Patrona na ul.Polanki i inne hucpy. No ale wyszło jak wyszło... Wszyscy wiemy jak to się skończyło bo w tzw. międzyczasie wyszły na jaw pewne dokumenty, które skompromitowały mit Wielkiego Elektryka.

Mit założycielski "dobrej zmiany" ma się trochę lepiej bo od tamtych wydarzeń minęło jednak sporo lat a wszelkie dokumenty podważające ów mit a zwłaszcza relacje osób współczesnych mitowi są bezwzględnie sekowane.

Po co więc potrzebne są te mity? Może dlatego, że nie mamy prawdziwej, polskiej klasy politycznej na tyle mądrej i silnej by tworzyć własne, żyjące mity? PiS poszedł profilaktycznie dalej i energicznie buduje legendę L.Kaczyńskiego. Pewnie tak na wszelki wypadek, gdyby mit Piłsudskiego się wypalił albo udowodniono by z całą pewnością, że na takie bałwochwalcze uwielbienie jednak nie zasłużył. Każdy przewidujący kierowca wozi ze sobą koło zapasowe.

No ale dosyć już tych herezji i świętokradztwa - biegnę "kury szczać prowadzać" bo już słońce wysoko.